Znaczki w czasach zarazy. Większość dzisiejszych klaserów ze znaczkami przeważnie leży porzucona, nieotwierana i niekarmiona nowymi nabytkami od lat. Czy kultowe dawniej hobby na dobre umarło? A może po prostu zmieniło swoje oblicze? Dawniej znaczki zbierali prawie wszyscy. Mówiąc precyzyjniej, nie były one zbierane, tylko raczej niewyrzucane. Koperty wstawiano pod strumień pary z czajnika, aby gorąca woda osłabiła działanie kleju, i poparzoną ręką oddzielano znaczek. Ten rodzaj filatelistycznego zbieractwa zniknął wraz z pocztą elektroniczną, a pozostały po nim porzucone klasery.
Chcę ustalić wartość jednego z takich klaserów. Odrobinę oszukuję, bo sięgam po klaser mojej mamy w nadziei, że trochę starsze znaczki z lat 50. i 60. zagwarantują lepszą wycenę. Wyobrażam sobie ofertę 10 tys. zł i hipotetyczną rozmowę z właścicielką, czy przetrzymujemy dłużej, czy sprzedajemy teraz.
Szukam adresów sklepów filatelistycznych.
W rozmowach nikt ich nie kojarzy, słyszę wciąż: ?Jeśli chodzi ci o sklep ze znaczkami, to coś takiego nazywamy pocztą?. Ale po krótkim sprawdzeniu w Internecie odnajduję trzy punkty w centrum Warszawy i wchodzę do jednego z nich.
O spadku zainteresowania w tym hobby świadczą nakłady wydruków. Serie filatelistyczne z lat 80. liczą 2 mln, te dzisiejsze ? 300 tys. Nakłady tak zwanych obiegówek, czyli znaczków przeznaczonych do użycia, są pięciokrotnie mniejsze niż kiedyś.
Sprzedawca oznajmia, że wycena kosztuje. Próbuję go namówić, aby mimo wszystko przejrzał ten miniaturowy klaser i podał jego orientacyjną wartość, na potrzeby artykułu. Robi się nieprzyjemnie, jestem proszony o wyjście ze sklepu.
Z pomocą przychodzi mi jeden z klientów. ?Śmieci, śmieci, kompletne badziewie? ? wertuje kolejne strony i zatrzymuje się. ?O, ten jest dosyć rzadki, to znaczek z Friedrichem Schillerem, wart około 15 groszy? ? mówi Marek Tuszyński, kolekcjoner.
Oryginalnie był tutaj link do grafiki (Fot. Maciek Kasprzyk). Ze względu na jego dezaktywacje na stronie pierwotnej został on i u nas dezaktywowany