Internetowe Koło Filatelistów informuje, że na swoich stronach www stosuje pliki cookies (tzw. ciasteczka).
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie przez nas cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami Twojej przeglądarki.
Więcej informacji na ten temat można znaleźć w naszej Polityce prywatności.

 

Font Size

SCREEN

Profile

Menu Style

Cpanel

Rozmowa o filatelistyce z Markiem Zbierskim

Filatelistyka, to nie tylko znaczki pocztowe, to przede wszystkim ludzie, którzy je tworzą, zbierają, prezentują na wystawach, piszą o nich, działają w organizacjach zrzeszających filatelistów. W cyklu "Rozmowy o filatelistyce" przedstawiamy wywiady z osobami, reprezentującymi różne środowiska, powiązane z szeroko pojętą filatelistyką .Kolejnym rozmówcą w cyklu jest Pan Marek Zbierski, znany filatelista, sędzia filatelistyczny, autor licznych publikacji, członek PAF, wiceprezes ZG PZF i Przewodniczący Kolegium Sędziów PZF.

Czy może nam Pan powiedzieć nam, czym dla Pana jest filatelistyka, kiedy i jak został Pan filatelistą?
Przez pierwsze pięćdziesiąt lat mojego życia byłem tylko filatelistą, czyli osobą zbierającą znaczki pocztowe. Od jakiegoś czasu pracuję również dla Związku. Filatelistyka jest bardzo ważnym elementem mojego życia. Dzięki niej poznałem wielu interesujących ludzi w kraju i za granicą, nawiązałem wiele przyjaźni, zobaczyłem kawałek Europy.
Zaczynałem jako mały chłopak w osiedlowym klubie, w gomułkowskim blokowisku, w Poznaniu. Przejąłem od ojca kilkanaście pergaminowych torebek i cienki klaserek ze znaczkami różnych krajów, które zbierał jeszcze w czasie okupacji. Mama sporadycznie przynosiła mi z zaprzyjaźnionego biura dużej fabryki dziesiątki kopert po korespondencji firmowej. Były tam tylko dwa znaczki – za 60 gr i 1,55 zł z serii „Turystyka”, a właściwie tylko ten jeden – ten z Planetarium w Chorzowie. Ale były też frankatury mechaniczne z całego kraju. Niedbale odbite i brudne, ale można było się specjalizować.

Zajmując się przez lata filatelistyką zapewne przeszedł Pan drogę, w której wykrystalizowały się Pańskie zainteresowania. Czy może Pan powiedzieć nam, jak to wyglądało w Pańskim przypadku?
Dość szybko trafiłem do „elitarnego” Koła młodzieżowego w Pałacu Kultury, którym kierował wychowawca kilku pokoleń poznańskich młodych kolekcjonerów, wybitny wystawca Bernard Stępczyński. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych udawało nam się, małoletnim pasjonatom, czasem przecisnąć przez bramkę w Domu Kultury Kolejarza i uczestniczyć w zatłoczonych spotkaniach wymiennych dorosłych, które nazywano „schadzkami”. Startowałem kilka razy w Maratonie, raz nawet reprezentowałem Wielkopolskę na Finale Konkursu w Lublinie. Poznałem wielu przedstawicieli elity poznańskiej filatelistyki. Stawałem się tematykiem (na razie młodzieżowym) Brałem udział w kilku wystawach filatelistycznych, włącznie z „Polską 73”. Studia (i kluby studenckie) przerwały na jakiś czas życiową fascynację filatelistyką.
Do ukochanego hobby wróciłem kilka lat później, już na emigracji. Zostałem jedynym zagranicznym członkiem Koła w małym prowincjonalnym miasteczku we wschodniej Westfalii. Tam poznałem inną, towarzyską funkcję europejskiej filatelistyki. Wszyscy członkowie mojego Koła zbierali obowiązkowo coś „niemieckiego”. Codwutygodniowe spotkania wymienne odbywały się w bocznej salce miejscowej restauracji i służyły jednak w większości plotkowaniu przy piwie. Trzeba wiedzieć, że każdy mieszkaniec Niemiec, szczególnie na prowincji, należy do różnych stowarzyszeń i organizacji (chór, straż ochotnicza, kręgle,…), które pielęgnują wspólnotę lokalną i zajmują się dodatkowo wspieraniem miejscowych browarów. Czasem kilka razy w miesiącu udawałem się autem w niedzielne poranki na spotkania wymienne w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Wtedy, jak i dzisiaj, każdy mógł znaleźć w czasopiśmie filatelistycznym Philatelie (dostarczanym pocztą w ramach składki) szczegółowy terminarz wszystkich bieżących spotkań w kraju. I tak powoli, obok ukochanej tematyki (pozostałem wierny „Chemii”), zacząłem zbierać przesyłki z okresu PMW. Było to o tyle łatwe, że nie miałem wielu „konkurentów”. Członkostwo w BDPh umożliwiało mi także korzystanie z wysyłkowych bibliotek filatelistycznych. Zrobione wówczas w hipermarkecie kserokopie (pamiętam – wrzucałem do kopiarki po 10 fenigów za stronę) wypożyczonych pozycji służą mi do dzisiaj.

Jak zostaje się wystawcą? Co zdecydowało o tym, że zaczął Pan wystawiać?
Wróciłem do kraju już jako dojrzały filatelista. Podziwiałem w rodzinnym Poznaniu „Polskę 93”. W tym samym czasie wstąpiłem do Klubu Zainteresowań ArGe Polen (nr 221) i poznałem wielu zagranicznych miłośników polskiej filatelistyki. Jedną z największych ich bolączek był brak fachowej literatury dot. opłat pocztowych w Polsce. Jako ambitny zbieracz przesyłek okresu międzywojennego zabrałem się więc za kompletowanie dokumentacji dotyczącej tego zagadnienia. Dzięki pracy w zagranicznych firmach miałem w następnych dziesięciu latach ułatwione możliwości zwiedzania najpoważniejszych wystaw europejskich. Na jednej z nich, mój serdeczny warszawski Kolega zmobilizował mnie do zrobienia znaczkowego eksponatu wystawowego. Byłem świeżo po wydaniu monografii o polskich taryfach pocztowych 1918-1939 i cieszyłem się od 2004 roku z każdego złotego medalu, szczególnie na wystawach FIP. W latach 2004-2008 książka wywalczyła 11 wysokich wyróżnień (3 razy złoto i 2 DPZ na FIP, 2 nagrody Grand Prix w Polsce, DZ na europejskiej wystawie literatury). Jednocześnie budowałem dwa inne eksponaty: tematyczny i z historii poczty. Eksponat o taryfach 1924-1939 zdobył dotychczas m.in. 5 medali dużych złotych w kraju i zagranicą. Eksponat tematyczny o chemii był jeszcze lepiej oceniany – 4 złote medale na FIP oraz tytuł Mistrza Europy w 2011 w Essen to znaczący wynik. Jestem przede wszystkim wystawcą, więc w tym roku pokażę nowy eksponat jednoekranowy z historii poczty.

Czy może Pan powiedzieć nam jaka była Pańska droga do uzyskania uprawnień sędziowskich? Czy w polskim gronie mamy sędziów, którzy mają szansę sędziować na największych imprezach światowych?
Bycie aktywnym, odnoszącym sukcesy wystawcą jest dobrym początkiem do stania się sędzią. Ale do tego potrzeba coś więcej: kompetencji i odwagi do oceniania innych. Pomaga w tym z pewnością charakter wykonywanej pracy zawodowej, polegającej np. na kierowaniu dużymi grupami ludzi lub bycie pedagogiem. Takie profesje wymagają przecież oceniania i rozliczania innych.
Ja zawdzięczam swoją karierę sędziowską Kol. Bronisławowi Jasickiemu, który zwrócił na mnie uwagę, wprowadził w tą robotę i do dzisiaj służy mi konsultacjami w trudnych sprawach wystawiennictwa i sędziowania.
Mamy w tej chwili kilku Kolegów, którzy mają uprawnienia do sędziowania na wystawach światowych. Szerszy udział w pracach międzynarodowych jury ogranicza słaba znajomość języków wśród wielu naszych Kolegów i granice wieku. Szanse mają jednak wszyscy.
Nasze szanse na powołania naszych Kolegów do jury wystaw międzynarodowych ogranicza też fakt, że nie robimy w kraju wystaw międzynarodowych na poziomie oficjalnych porozumień miedzy związkami zagranicznymi. W zeszłym roku udało mnie się „wcisnąć” PZF do grupy „Ostropa”, ale kłopoty finansowe niemieckich Kolegów uniemożliwiły im organizację tegorocznej wystawy.
My pracujemy bez zdeklarowanego sponsoring Poczty i nie stać nas (czytaj PZF) na organizację multilateralnych wystaw, tak jak to się dzieje w Europie. O większych nie wspomnę. Ostatnimi prawdziwymi wystawami międzynarodowymi (pod auspicjami związków) były dwie bilateralne imprezy we Frankfurcie nad Odrą i Kargowej.

W gronie sędziów i ekspertów na XXI OWF, Warszawa 2014 (pierwszy z prawej)

Będąc wystawcą i sędzią jednocześnie myślę, że bardzo często ma Pan okazje oglądać wystawy. Jak Pan ocenia polskie eksponaty? Czy w ostatnich latach nastąpił istotny wzrost jakości polskich eksponatów, czy też jest przeciwnie, a może nie zauważył Pan jakichkolwiek zmian w tym zakresie? Proszę powiedzieć także, co Pańskim zdaniem zdecydowało o tym. Jeśli są zmiany to chciałby aby Pan powiedział, jak Pan widzi je z perspektywy wystaw krajowych i międzynarodowych?
W ostatnich latach wzrósł znacząco poziom polskich eksponatów tematycznych. Trzy tytuły Mistrzów Europy i wiele złotych medali na wystawach światowych, to nowe i radosne zjawisko. Jeździmy od lat sporą grupą zapaleńców na mistrzostwa i targi do Essen i tam traktują nas z szacunkiem. Na wystawie HUNFILA na Węgrzech zdobywaliśmy wiele wysokich wyróżnień; w tym roku m.in. dwa duże złote medale w klasie tematycznej. I to jeden przez debiutanta! Mamy też kilka sztandarowych, wysoko ocenianych eksponatów w innych klasach. Rozwija się szybko wystawiennictwo eksponatów jednoekranowych.
Wystawiennictwo na imprezach światowych ograniczają znacznie koszty uczestnictwa. Wpisowe sięga w przeliczeniu 2 do 3,2 tys. zł za eksponat. Nawet za jednoekranowy trzeba zapłacić do 600 złotych. Mimo to grupa naszych Kolegów wysyła tam eksponaty i uzyskuje wysokie wyróżnienia. Ale nie jest to komfortowa sytuacja ani dla debiutantów, ani dla starszych emerytowanych wystawców.

Czy jako sędzia filatelistyczny często spotyka się Pan z fałszerstwami na wystawach? Jak ocenia Pan skalę tego zjawiska? Co jest powodem prezentowania fałszywych walorów w eksponatach wystawowych? Czy brak dostatecznej wiedzy wystawcy, czy może chęć zdobycia kilku dodatkowych punktów i liczenie na nieuwagę sędziów?
Fałszerstwa na wystawach konkursowych to zjawisko marginalne. Mamy od lat system kontroli eksponatów na wystawach krajowych, który się sprawdza. Współpracujemy z Kolegami Ekspertami i przynosi to spodziewane efekty.
Czymś zupełnie innym jest zalew – głównie prymitywnymi – fałszerstwami handlu internetowego. Coraz więcej ofert dla naiwnych kupców, to zjawisko, z którym nie próbujemy nawet walczyć, zasłaniając się tzw. znikomą szkodliwością czynu w opinii organów ścigania. Ale to temat na osobną dyskusję.

Dość powszechna jest opinia, że spada liczba czytelników periodyków filatelistycznych. Czy podziela Pan pogląd, że obecna sytuacja w zakresie czytelnictwa jest zła, a może uważa Pan odwrotnie, bo przecież, mimo, że spadają nakłady periodyków ukazuje się szereg bardzo specjalizowanych monografii istotnie wzbogacających specjalistyczną wiedzę?
Poziom czytelnictwa zależy od stopnia dostępności do literatury. Mamy teraz w Warszawie Bibliotekę Związku, ale nie udało nam się dotąd poinformować członków i sympatyków o tytułach w posiadanym księgozbiorze. Mam na myśli zwykły tabelaryczny spis wszystkich posiadanych pozycji. O innym luksusie, czyli możliwości wypożyczenia drogą pocztową, wspominałem już poprzednio, na przykładzie mojej drogi do filatelistyki w latach osiemdziesiątych. Tym możemy i powinniśmy jeszcze wyprzedzić digitalizację, o której ostatnio tyle mówimy.
„Filatelisty” nie musimy się wstydzić. Jest co prawda bardziej „popularny” niż „naukowy”, ale to kwestia materiału, który przychodzi do redakcji. Nakład też nie budzi podziwu. HBBF, organ PAF, czyta garstka zapaleńców. W ostatnich latach zawieszonych zostało kilka biuletynów okręgowych. Najwyraźniej z powodów finansowych. Ale są jeszcze biuletyny klubów zainteresowań, które swoim członkom oferują sporą porcję wiedzy tematycznej i filatelistycznej. Duży szacunek należy się Kolegom, którzy publikują zwarte opracowania, głównie z historii poczty. Z obecnym dorobkiem polskiej literatury filatelistycznej będzie okazja się zapoznać na Krajowej Wystawie Literatury w Iławie i przedkonkursową prezentacją w Warszawie podczas wrześniowych targów numizmatycznych i filatelistycznych.

Co sądzi Pan o roli Internetu i zaawansowanych technologii informatycznych w filatelistyce? Jak widzi Pan tę kwestię z zakresie popularyzacji filatelistyki?
Większość naszych Kolegów to seniorzy. Ale znacząca ich liczba korzysta z Internetu. Nowe eksponaty powstają przy pomocy komputerów. Wszelkie aktualności związkowe są na naszej stronie internetowej. Nie mamy tylko elektronicznego spisu członków. Nie mamy z nimi zatem bezpośredniego kontaktu mailowego.

Od wielu lat pełni Pan ważne funkcje w strukturach Związku. Obecnie jest Pan Wiceprezesem ZG. Decydując się na objęcie tej funkcji miał Pan zapewne jakąś wizję pełnienia tej funkcji. Czy dzisiaj może Pan powiedzieć, które, Pańskim zdaniem, działania dały pozytywne efekty?
Bycie aktywnym filatelistą - wystawcą i sędzią dzielę obecnie z obowiązkami działacza. Funkcja wiceprezesa PZF to bardziej zaszczyt, funkcja przewodniczącego Głównego Kolegium Sędziów to praca.
Funkcja wiceprezesa, sama w sobie, nie powoduje w moim przypadku żadnych nadzwyczajnych obowiązków poza aktywną obecnością na posiedzeniach Prezydiów ZG i przygotowywaniem postawionych przede mną zadań. Dotyczą one z reguły mojej funkcji jako przewodniczącego Głównego Kolegium Sędziów. Przygodę z tym „resortem” zacząłem już w 2006 roku, kiedy to wspólnie z mim przyjacielem, Kol. Bronisławem Jasickim podjąłem się sfinalizować trochę rozgrzebane wówczas „Zasady Wystawiennictwa PZF”. Po szerokich konsultacjach z Kol. L. Malendowiczem i P. Drzewieckim „Zasady” doczekały się zatwierdzenia i publikacji i do dzisiaj są podstawowym źródłem wiedzy o wystawiennictwie konkursowym. Oczywiście zmieniamy niektóre uregulowania wraz ze zmianami w wystawiennictwie światowym. Dopasowaliśmy np. punkty przy ocenie eksponatów w kraju do standardów międzynarodowych.
W tamtym czasie byłem już członkiem władz Okręgu Wielkopolskiego. Nie formalizujemy przesadnie naszych działań czy posiedzeń, bo jesteśmy w dość szczęśliwej sytuacji. Od wielu latach widujemy się cyklicznie na spotkaniach szkoleniowo-dyskusyjnych oraz spotkaniach towarzyskich, które mam przyjemność gościć u siebie od lata 2005 roku (pierwszy grill filatelistyczny). Tu też zakładaliśmy energicznie działający Klub Zainteresowań TEMATICA, który liczy dziś przeszło 70 członków w kraju i zagranicą.
W Poznaniu nie zwiemy się aktywem. Nie pielęgnujemy też antagonizmów między grupami filatelistów. Jesteśmy grupą zaprzyjaźnionych kolegów, miłośników filatelistyki. I to nie tylko tematycznej. Wymyślamy wspólnie nowe zadania i próbujemy je realizować. Dwa lata temu powołaliśmy - w tej samej grupie zapaleńców – Poznańskie Sympozjum Filatelistyczne, zajmujące się historią poczty.
Zadania dla szefa GKS-u i odpowiedzialnego za wystawiennictwo w PZF miałem w głowie na długo przed Zjazdem w Katowicach jesienią 2012 r. Ustaliłem je wspólnie z Prezesem Monkosem i realizuję je przez całą kadencję. Pierwszy raz w historii Związku wprowadziłem obowiązkowe szkolenia dla wszystkich sędziów. Udało nam się zorganizować siedem sesji i planujemy dalsze. Oczywiście, odrobina dyscypliny przerzedziła nieco nasze szeregi, ale jakość jest dla mnie ważniejsza od ilości. Podniosła się znacząco jakość pracy Kolegów-sędziów. Zabraliśmy się nawet intensywnie za wystawiennictwo dzieci i młodzieży i pracę z opiekunami, bo ta działalność jest od lat zaniedbana.
Jak to w życiu bywa, sukcesy rodzą szybko u wielu rodaków bezpodstawną zawiść, z której jesteśmy znani – jako społeczność – daleko poza granicami kraju. Dla grupy wewnątrzzwiązkowych intrygantów mam przykrą wiadomość: zważcie Koledzy, że zniszczenie każdego aktywnego społecznika powinno powodować zastąpienie go lepszym kandydatem, którego owoce pracy okażą się lepsze od poprzednich.

Bieżący rok jest rokiem sprawozdawczo-wyborczym w Związku. Za kilka miesięcy odbędzie kolejny Walny Zjazd PZF. Jakie są najważniejsze zadania przed Zjazdem?
W naszym Związku nie ma już nigdzie „ławek z rezerwowymi zawodnikami”. Czym innym jest wymiana we władzach jakiegoś (większego czy mniejszego) nieudacznika na innego, czym innym jest niszczenie owoców zaangażowanej pracy. Nie musimy pielęgnować w Związku - tak popularnej w kraju - zasady negatywnej selekcji. Już wiele lat temu Prezes Monkos zwrócił się do działaczy: jest nas tak mało, ze nie powinniśmy się zwalczać. Po latach widzę, że apelował na próżno.
Prezes Monkos na ostatnim Zjeździe Nadzwyczajnym w Katowicach zaproponował nowatorski sposób doboru kandydatów do Zarządu Głównego, który po raz pierwszy nie miał być już „Akropolem”, w którym zasiadali znamienici mężowie (czyli prezesi). W Katowicach Zjazd wybrał dwunastu Kolegów, którym zaproponował precyzyjne zakresy obowiązków i które kandydaci zobowiązali się wykonywać. Można je znaleźć do dziś na stronie internetowej. Niestety, tylko w części ten wybór okazał się sukcesem i każdy członek Związku może to sam ocenić. Jako wiceprezes Związku stwierdzam, że nie wszyscy Koledzy, których fotografie są na stronie internetowej, przypominali sobie w czasie kadencji swoje zjazdowe zobowiązania z 2012 roku.
Przed Prezesem, którego ponowny wybór dla nas nie podlega żadnej dyskusji, stoi zatem kolejne zadanie – wymyślić sposób właściwego i bardziej efektywnego doboru partnerów do pracy. A ilość zadań się nie zmniejsza. Trzeba tylko więcej wykonywać samemu, bo nie ma już sporych grup chętnych do współpracy.
Dla logicznie myślącej części Kolegów jest też jasnym, że gdybyśmy w Polkowicach nie wybrali obecnego Prezesa, nasz Związek byłby w zupełnie innym miejscu, może nawet w żadnym. Konsekwentna i szczęśliwa sprzedaż starego stołecznego lokalu związkowego wyprowadziła nas z zapaści finansowej, a wydawnictwa specjalne pomogły dofinansować – po raz pierwszy od wielu lat – dziesiątki imprez lokalnych i Ogólnopolską Wystawę w Warszawie w 2014 roku. Oczywiście, dofinansowania z Funduszu Wystawowego idą tylko tam, gdzie jest ochota do działania. Jest na Górnym Śląsku (33 wnioski w latach 2014 i 2015), nie było jej w sześciu związkowych Okręgach. Ale i tam władze otrzymały u ubiegłych tygodniach przedzjazdowe absolutoria. Fundusz wsparł w dwóch pierwszych latach prawie 100 imprez.
Mało kto w Związku przyjmuje do wiadomości, że jest nas dzisiaj tylko nieco ponad 2% stanu z połowy lat 80-tych, ale mamy tyle samo okręgów i Zarządów tych okręgów! Kiedy w latach 1978-1981 z istniejących okręgów z powodu „uciążliwości rozległości terenowej” powstawało 7 nowych okręgów (w Bielsku-Białej Toruniu, Tarnowie, Kaliszu, Wałbrzychu, Zielonej Górze i Częstochowie) liczyły one łącznie przeszło 18 tys. członków. To trzy razy więcej niż dzisiaj cały PZF. Na koniec 2015 roku te same okręgi liczyły razem 1.030 członków. W ostatnim numerze Biuletynu Informacyjnego PZF (nr 146/2016) opublikowałem analizę rozwoju (a właściwie zwijania się) Związku pod znamiennym tytułem „…o roli Koła w strukturze naszego Związku”.
W latach poprzednich publikowałem wspólnie z Kol. Marcinem Wysockim artykuły „o potrzebach polskich filatelistów” i „nowoczesności naszej organizacji” (2007 i 2008, konferencje PAF i „Filatelista”). Później pisałem z innymi poznańskimi Kolegami serię artykułów o stanie Związku i możliwościach zmian. Wszystko to nie spotkało się z głębszym zainteresowaniem działaczy. Ich żelazne przywiązanie do obecnej struktury, bez względu na realia finansowe i demograficzne jest godne podziwu.
Nie robię sobie dużych nadziei na znaczące rozstrzygnięcia zjazdowe. Każdy okręg, czyli także delegaci, muszą się troszczyć o każdego aktualnego członka swojego okręgu. Nie będzie zatem dyskusji idących w kierunku pozyskiwania nowych członków lub stworzenia alternatywnych form przynależności w PZF poprzez popularne za granicą członkostwo bezpośrednie. Jest to powszechna alternatywa dla indywidualistów, ludzi mieszkających z dala od siedzib okręgów lub nawet Kół, czy też krytykujących styl i brak wyników ich pracy. Także dla filatelistów, którzy nie widzą żadnych korzyści z przynależności do niepracującego Koła, ale są np. członkami Klubu zainteresowań. Należą oni wtedy do stowarzyszenia filatelistów na poziomie centralnym. Dzisiaj liczy się tylko stan członków w okręgu, nawet takim skłóconym wewnętrznie od lat. Także w okręgu, który nie robi wiele dla swoich członków od lat. Takie „feudalne przywiązanie do ziemi” nie da się niczym wytłumaczyć. Co dają naszym członkom koła, liczące do 5 członków (to dziś co piąte Koło w PZF) lub do 10 członków (to przeszło połowa Kół)? Nikt nie wie, ale taki model organizacji ma dalej być. Nawet Koła jedno- i dwuosobowe. O zawiściach i negatywnej selekcji wspomniałem już wyżej. Moje przemyślenia przedzjazdowe dedykuję specjalnie „siewcom złego ziarna”, a uważni kibice intryg związkowych wiedzą dobrze o czym mówię.

Co może zrobić Związek aby podnieść atrakcyjność (czytaj popularność) filatelistyki w Polsce?
Przede wszystkim unowocześnić nasz Związek. Mimo, a może wbrew realnej średniej wieku naszych członków. Zrealizować uchwałę o powszechnym spisie członków, wejść szerzej do Internetu, szczególnie z tematami (ze stroną lub podstroną) dla młodzieży. Ale do tego potrzeba zdeterminowanych działaczy, którzy mają szerszy horyzont i wyobraźnię. A o takich trudno.
Problemów demograficznych Związku nie możemy specjalnie analizować, bo nie wiemy nic o wieku naszych członków. Wiedzą, ale w reszcie Europy. Z opublikowanych przed dwoma laty przez FEPA danych wynikało, że jedna trzecia wszystkich zorganizowanych członków jest w przedziale 61-70 lat, niewiele mniej powyżej 71 lat. My policzyliśmy w Poznaniu: w Kole miejskim Koledzy powyżej 60-ki stanowili 72% członków (63 z 88 osób, wg art. w „Filateliście” z 2013 roku).

Czy słysząc informacje, że w niektórych krajach zaczyna odchodzić się od stosowania znaczków pocztowych nie masz obaw, że coś nieuchronnie odchodzi w przeszłość?
Do tych krajów należymy także my. Wynalazek z epoki prowizoriów okresów powojennych przyjmuję z niedowierzaniem. Szczególnie ciekawi mnie sposób księgowego rozliczania tych nalepek.

 


Fragment współczesnej koperty z innowacyjnym znakiem opłaty A.D. 2015. Filateliści nazywali to prowizorium

Pokłady zgromadzonych przez pokolenia walorów wystarczą na kilka następnych pokoleń kolekcjonerów. Filatelistyka jest już dzisiaj elitarnym hobby. Całe szczęście, że i my należymy do grupy tych szczęśliwców.

Jesteś tutaj: START | WYWIADY | Rozmowa o filatelistyce z Markiem Zbierskim